Strajk Kobiet czyli o tym jakie piekło szykują nam politycy
Jeszcze nie wyschło
błoto z butów strajkujących w miniony, czarny poniedziałek (3 października) kobiet a już słyszę od
różnych osób, że sprawa ustawy antyaborcyjnej to problem drugorzędny. Że stoi
za nim coś więcej. Że to przykrywka dla przyjęcia umów CETA i TTIP. W domyśle
czegoś dużo ważniejszego niż jakieś tam prawa kobiet do samostanowienia. Że tak
naprawdę rządzący nie mają żadnego spójnego planu co do polityki rozrodczej w
Polsce i bawią się w sondowanie opinii publicznej. Że to wyborcza kiełbasa i
problem zastępczy, o którym wszyscy za chwileczkę zapomnimy.
Trudno mi się z
tym zgodzić zwłaszcza, że sprawa dotyczy potencjalnej penalizacji ponad 10 mln
osób w naszym kraju. Bo przecież niemal każda kobieta w wieku rozrodczym może
poronić i w związku z tym zostać oskarżona o umyślne spowodowanie śmierci
płodu. W myśl projektu ustawy antyaborcyjnej Stowarzyszenia Ordo Iuris nie
wiadomo na podstawie jakich kryteriów i kto decydować ma o umyślności bądź
nieumyślności przyczynienia się do śmierci płodu. Tak więc każda z nas kobiet
jest potencjalną morderczynią i nawet jeśli nie zostanie wspaniałomyślnie
ukarana, zostanie wpisana w rejestr sprawców wykroczeń. A to skutkuje
ograniczonym dostępem kobiet do wykonywania niektórych zawodów i pełnienia
niektórych funkcji państwowych.
Trudno mi się
zgodzić ze stwierdzeniami tego rodzaju z jeszcze jednego powodu. Odnoszę wrażenie, że postawa posłów z
ugrupowania rządzącego wobec projektu ustawy Ordo Iuris zakazującego całkowicie
aborcji to część większego planu, który pomalutku wprowadzany jest w życie. Tuż
za naszymi plecami. Plan ten obejmuje nie tylko regulację kwestii aborcji ale
także zakaz antykoncepcji, kompletny odwrót od procedury in vitro i ograniczenie dostępu do nieindoktrynowanej edukacji
seksualnej. A wszystko w imię dobra suwerena. Czyli nas.
Diabelska antykoncepcja
Pomysł, że
kobiety mogą same i niezależnie od woli kogokolwiek, decydować o tym kiedy i z
kim urodzić dziecko budzi głęboki sprzeciw nie od dzisiaj. Ale w dobie ujemnego
przyrostu naturalnego, „zalewu emigrantów” (który jakoś nam się dziwnym trafem
nie przydarza) i potencjalnego skażenia puli genetycznej „prawdziwych Polaków”
przez geny obce wywołuje reakcje wręcz dramatyczne. Dlatego już w marcu 2016
roku Minister Zdrowia Konstanty Radziwiłł mówił o tym, że należy absolutnie
„przywrócić normalność” i wycofać ze sprzedaży bez recepty ElleOne –
antykoncepcyjną tabletkę postkoitalną. Ponieważ nie tak łatwo jest wycofać
decyzję poprzedniego Ministerstwa, bez wywołania powszechnej furii i sprzeciwu,
sprawa jest ciągle w toku. Ale z nieoficjalnych źródeł już wiadomo, że z końcem
2016 dostęp do ElleOne ma zostać ograniczony receptą (źródło portal
rynekaptek.pl).
O wiele łatwiej
było natomiast przeprowadzić inną rzecz. Całkiem niedawno dowiedzieliśmy się,
że z aptek zniknął preparat antykoncepcyjny Patentex Oval. Tani środek
z niezbyt skutecznej ale porównywalnej z prezerwatywą grupy preparatów
antykoncepcji chemicznej. Burza wybuchła bo Patentex ponoć wycofany został nie
na wniosek Ministerstwa Zdrowia, jak doniósł Ośrodek Monitorowania Zachowań
Rasistowskich i Ksenofobicznych, ale samego producenta. I niby nie problem, jak
napisało kilka osób: „nieskuteczny środek, sam się wyeliminował z rynku”. Tylko,
że Patentex był ostatnim, tanim i dostępnym bez recepty środkiem
antykoncepcyjnym. Ograniczony został więc dostęp do antykoncepcji dla kobiet
bardzo młodych, mniej zamożnych oraz tych, które z przyczyn medycznych nie mogą
przyjmować pigułek hormonalnych.
Możecie pomyśleć,
nie jest tak źle wciąż mamy pigułki i spirale. Sęk w tym, że jeśli przez
głosowanie sejmu i senatu przejdzie jakakolwiek ustawa definiująca życie
człowieka jako rozpoczęte w momencie zlania się komórki jajowej z plemnikiem
otworzy to drogę do delegalizacji również i tych środków w Polsce. Wszelkie
domaciczne wkładki mają bowiem w składzie substancje nie dopuszczające do
zagnieżdżenia zarodka w macicy.
Radykalny projekt złożony w trybie petycji do kancelarii sejmu a przygotowany przez członków 86
organizacji pro-life (tylko czyj ten lajf?) przewiduje karę ograniczenia
wolności do lat 2, zarówno za produkcję jak i za dystrybucję a nawet bezpłatne
użyczanie środków wczesnoporonnych i
antynidacyjnych (określenie to nie występuje w terminologii medycznej ale
oznacza wszystkie środki zapobiegające zagnieżdżeniu zarodka w macicy).
Delegalizuje, więc de facto,
antykoncepcję w Polsce.
Wyjątkowa perfidia działań przeciw in vitro
Procedura zapłodnienia
in vitro czyli zapłodnienia poza
ustrojem matki, pozwala doczekać się dzieci parom, które w każdy inny sposób skazane
są na bezdzietność. Od początku rządowego programu finansowego wsparcia
procedury, wprowadzonego przez koalicję PO-PSL w 2013 r, urodziło się tą metodą
ponad 4 tys. dzieci. Niby wpisuje się to w plan zwiększania przyrostu
naturalnego ale jednak coś z nią jest „nie tak”. No bo przecież to nie po
bożemu mieć „dziecko z probówki”, w dodatku jak wiadomo z „dotykową bruzdą” na
twarzy. Samemu i wbrew bożej woli zdecydować czy się chce i kiedy się chce a
czasem i z jakim zespołem genów (choć nie koniecznie z jakim partnerem) się chce
mieć to dziecko.
Zabronić in vitro tak łatwo się nie da, bo wtedy
trzeba by powiedzieć otwarcie, że jest się przeciwko dobru suwerena. Można za
to tak pomajstrować wokół samych warunków przeprowadzenia procedury by stała
się niedostępna i nieskuteczna. Co więc robi Ministerstwo Zdrowia? Oczywiście wycofuje
się z finansowania in vitro z budżetu państwowego. Niemal 18 tysięcy par w
trakcie procedury zapłodnienia metodą in vitro będzie musiało zapłacić za nią z
własnej kieszeni. Na nieszczęście dla naszych rządzących a na nasze szczęście są jeszcze trzeźwo myślące
władze samorządowe, które finansują procedurę z budżetów samorządowych. Okazało
się więc, że rządowe zaprzestanie finansowania to za mało.
Jak z kapelusza wyskoczył wtedy poselski projekt ustawy o obronie życia i zdrowia nienarodzonych
dzieci poczętych in vitro w myśl,
której życie dziecka definiowane jest od momentu zlania się komórki jajowej i
plemnika. W procedurze można będzie więc utworzyć tylko jeden zarodek i
umieścić go w ciele kobiety w okresie nie dłuższym niż 72 godziny. Do tej pory
zarodków można było utworzyć nie więcej niż 6 chyba, że specyficzne medyczne
uwarunkowania wskazywały na potrzebę utworzenia i wszczepienia większej ich
liczby. Głosami wszystkich posłów PiS i kilkudziesięciu w sumie posłów
Kukiz’15, PO i PSL projekt przeszedł do dalszych prac. Przy tworzeniu projektu ustawy posłowie
zrezygnowali z jakiegokolwiek wsparcia ekspertów. W efekcie czego projekt
zaprzecza podstawowej wiedzy z zakresu biologii rozmnażania. A z tego co wiemy,
nawet do 30% zarodków odrzucanych jest przez organizm matki w trakcie
pierwszych trzech miesięcy ciąży. Przyczyny są rozmaite – od genetycznych i
fizjologicznych wad zarodków, których nie da się rozpoznać na tak wczesnym
etapie po niesprzyjające hormonalne i
immunologiczne środowisko w organizmie matki.
Wszczepienie
pojedynczego zarodka będzie się równać z głęboko zaniżoną szansą na zajście
w ciąże w wyniku in vitro. Uczyni więc tą procedurę nie tylko bardzo drogą ale
i nieskuteczną. Liczy się jednak polityczny efekt: przecież nasi dobrzy
posłowie nie zakazują in vitro, walczą tylko w obronie nienarodzonych zarodków.
A wszystko w naszym imieniu…
Niemoralna edukacja
Przytoczony na
początku wpisu projekt zaostrzenia prawa aborcyjnego nie tylko penalizuje
usuwanie ciąży nawet w tak drastycznych sytuacjach jak gwałt czy upośledzenie
płodu w stopniu uniemożliwiającym jego przeżycie poza organizmem matki, usuwa
też z dotychczas istniejącej ustawy legalny dostęp do edukacji seksualnej i wiedzy
o metodach antykoncepcji zastępując ją „wychowaniem
do życia w rodzinie obejmującym wiedzę o zasadach odpowiedzialnego
rodzicielstwa oraz wartości rodziny i ludzkiego życia od poczęcia do naturalnej
śmierci”. Nauczanie to ma
respektować wartości moralne rodziców dzieci. W praktyce wprowadza więc zupełną
dowolność w zakresie tego co w ramach zajęć mają nauczyć się młodzi ludzie. A
skoro antykoncepcja ma być zakazana prawem, ze wszelką pewnością dzieci nie
dowiedzą się o niej niczego. Przy obecnym klimacie polityczno-obyczajowym
trudno w ogóle oczekiwać, że dzieci dowiedzą się czegokolwiek o seksie. Już
teraz dostęp do szkół pracowników takich fundacji jak Ponton, które zajmują się edukacją seksualną
jest bardzo utrudniony jeśli nie zupełnie niemożliwe – patrz wywiad z MinisterEdukacji Narodowej Anną Zalewską, która proponuje edukację seksualną „przede wszystkim w domu”. Skóra mi
cierpnie kiedy słyszę o tym pomyśle ale to tylko moja skóra lewackiego
wykształciucha.
Autorzy projektu
ustawy i politycy PiS wychodzą więc z założenia, że jeśli o seksie i antykoncepcji nie
będziemy głośno mówić to się nie wydarzą. Problem w tym, że taka postawa ma się
do rzeczywistości tak jak pięść do oka. Jak mylne są te przekonania widać
choćby na przykładzie głośnej sprawy ciężarnej 12-latki ze Starachowic, której partnerem seksualnym był 13-latek. Ciąże
niechciane zdarzały się i będą zdarzać się zawsze. Blokowanie dostępu do
edukacji seksualnej i wiedzy o metodach antykoncepcyjnych sprawi, że ich
konsekwencje będą dużo bardziej dramatyczne zarówno dla matek jak i ich
potencjalnych dzieci.
Co Ministerstwo oferuje nam w zamian?
Tego nie wie nikt…
Narodowy Program Wspierania Prokreacji to mglista mieszanina obietnic i
ideologicznego mambo-dżambo finansowana za pieniądze zaoszczędzone w ramach obcięcia budżetu in vitro. Z pomruków ministra Radziwiłła i jego wiceministra
Jarosława Pinkasa dowiadujemy się o
„całościowym programie wspierania prokreacji”, tworzeniu „klinik referencyjnych”,
w których bezpłodni pacjenci uzyskają dostęp do „procedur diagnostycznych” i „mądrej
porady”. Czyjej? Nie wiadomo, ale biorąc pod uwagę agresywną postawę kościoła
katolickiego w sprawie kontroli procesu rozmnażania (a raczej jej braku) i
służalczy stosunek rządu wobec kościoła, można się domyślać kim będą Ci, którzy
zaoferują to wsparcie. Zastanawiam, się czy to właśnie ta „mądra porada”
natchnęła wiceministra do chirurgicznie precyzyjnej diagnozy niepłodności i
bezpłodności męskiej w postaci za ciasnych gaci.
Przez chwilę
słyszeliśmy o naprotechnologii jako rządowo wspieranej i ideologicznie w pełni
„bezpiecznej” metodzie planowania rodziny. Co wiemy na jej temat? Właściwie
niewiele oprócz tego, że opiera się na obserwacji temperatury i śluzu szyjki
macicy. Medyczne piśmiennictwo światowe
w sprawie skuteczności metody naprotechnologicznej ogranicza się, jak na
załączonym obrazku, do sześciu publikacji w czasopismach tak branżowo
znakomitych, że nikt o nich nie słyszał.
A co dla tych,
którzy nie chcą mieć dzieci. No cóż, wygląda na to, że szklanka zimnej wody
albo kara ograniczenia wolności. Wybór jest Wasz i mój…
Smutna konstatacja
Ze studenckich
wykładów z neurobiologii przypomina mi się eksperyment ze szczurami, którym naukowcy pozwolili na samodrażnienie ośrodków przyjemności/rozkoszy w
mózgu. Szczury nie bacząc na głód, chłód i niewygody naciskały klapkę
odpowiedzialną za pobudzanie tego ośrodka w mózgu aż do upadłego. Patrząc z
perspektywy ludzkiej i teraźniejszej mam wrażenie, że politycy traktują nas jak
owe szczury. Nie ważne co się nam przydarzy po drodze, ważne by na końcu dostać
500 do ręki.
I dlatego cieszę
się bardzo, że kobiety w końcu tupnęły głośno nogę wyrażając swój zdecydowany
sprzeciw polityczno-moralnej zabawie obozu rządzącego. I apeluję: nie bądźmy
szczurami w rękach PiS eksperymentatorów.
PS. 5.10.2016 W chwili kiedy pisałam ten post sejmowa
Komisja Sprawiedliwości odrzuciła projekt Ordo Iuris o całkowitym zakazie
aborcji. O jego dalszym losie zadecyduje jutrzejsze sejmowe głosowanie. Ale nie
mam wątpliwości co do tego, że nawet jeśli ten projekt polegnie pojawią się
następne. Podobne.
PS. 6.10.2016 Nie trzeba było długo czekać. Polska Federacji Ruchów Obrony Życia dowiozła dziś podpisy do swojego projektu w sprawie aborcji. 160 tysięcy. Pełny tekst propozycji ustawy można przeczytać tutaj. Mamy wszystko: nielegalną aborcję, nielegalne środki antykoncepcyjne oraz ochronę życia od momentu zlania się komórek męskiej i żeńskiej.
PS. 6.10.2016 Nie trzeba było długo czekać. Polska Federacji Ruchów Obrony Życia dowiozła dziś podpisy do swojego projektu w sprawie aborcji. 160 tysięcy. Pełny tekst propozycji ustawy można przeczytać tutaj. Mamy wszystko: nielegalną aborcję, nielegalne środki antykoncepcyjne oraz ochronę życia od momentu zlania się komórek męskiej i żeńskiej.
Bardzo ciekawy wpis.
OdpowiedzUsuń